POŻEGNANIE

ZOFIA KURATOWSKA (1993-1999)

   Alicja Gil-Olkusznik
   Sekretarka Kliniki Hematologii A.M. w Warszawie

   8 czerwca 1999 r. w dalekiej Pretorii odeszła bardzo bliska mi Osoba - PROF. ZOFIA KURATOWSKA - Człowiek wielkiego serca, Przyjaciel, bezkompromisowa dla siebie, a pełna tolerancji dla słabości innych.
   Byłam jej sekretarką przez prawie ćwierć wieku. Początkowa zależność służbowa po krótkim czasie przerodziła się w prawdziwą przyjaźń - stała się dla mnie drugą matką, strofującą, wymagającą, ale jednocześnie kochającą i serdeczną. Była ze mną w trudnych i tragicznych chwilach mojego życia; była w chwilach radosnych - właściwie towarzyszyła ma zawsze służąc radami i pomocą przez 25 lat.
   Była człowiekiem wielkiego formatu, nie przerażały Jej trudności, a wręcz przeciwnie - były wyzwaniem, które należało pokonać. Była konsekwentna w swoich poglądach, nonkomformistka, odważna, sprawiedliwa, tolerancyjna. Była wspaniałym Lekarzem, naukowcem, posiadała ogromny talent polityczny. Zawsze potrafiła godzić obowiązki lekarza i kierownika kliniki z działalnością społeczną, a potem od 1989 r. pracą polityka.
   W Szpitalu Chirurgii Urazowej na Barskiej, w swojej klinice stworzyła atmosferę, gdzie każdy czuł się jak w rodzinie. Była dla nas ogromnym autorytetem nie tylko w sprawach merytorycznych, ale moralnym. Może właśnie dlatego byliśmy z Nią w trudnym okresie rodzącej się "Solidarności", potem w okresie stanu wojennego w potocznie zwanym "Komitecie na Piwnej" - Prymasowskim Komitecie Pomocy Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom.
   Była szykanowana z tego powodu, ale byliśmy razem, dlatego okres ten jawi mi się  jako niezwykły i wspaniały.
   Byliśmy z Nią w czasie walki o naszą klinikę na Barskiej i Jej likwidacji - oczywiście ze względów politycznych. Razem z Nią zespół nasz przeszedł długą drogę poprzez Centrum Onkologii, Przychodnię na Fieldorfa aż do Szpitala przy ul. Banacha, gdzie prof. Kuratowska została kierownikiem Kliniki Hematologii A.M. w 1990 r.
   Ciężką pracą, a przede wszystkim sercem tworzyła kolejne te placówki z myślą o chorych. Atmosfera, w jakiej działaliśmy i serce, jakie wkładała w te działania Pani Profesor dawały niespotykane efekty. A przecież w tych niezwykle trudnych czasach mogła wyjechać za granicę, proponowano Jej intratne stanowiska: była przecież Honorowym Członkiem Nowojorskiej Akademii Nauk - na propozycje te miała jedną odpowiedź: "tu jest moje miejsce, tu jest moja Ojczyzna..."
   W wolnym już kraju rzuciła się w wir pracy politycznej. Po wygranych pierwszych wolnych wyborach w 1989 r. została wicemarszałkiem Senatu RP. Nie porzuciła pracy w klinice - była w niej codziennie - chodziła na obchody, konsultowała, znała każdego pacjenta.
   Kiedy w 1993 roku została Kobietą Roku (plebiscyt organizowany przez miesięcznik "Twój Styl") powiedziała: "Jestem zadowolona z życia. Może miałam szczęście? Może dlatego, że zawsze byłam wierna sobie."
   Jest w tej wypowiedzi ogromny sens. Miała szczęście, że żyła w tak ciekawych czasach, że wiele mogła uczynić dla ludzi nie tylko jako lekarz, ale pojmując politykę jako "homo politicus" żywo obchodziły ją zwykłe ludzie sprawy, krzywda i niesprawiedliwość, z którymi walczyła. W Jej życiu wszystkie zdarzenia miały sens.
   Godziła medycynę z polityką, chociaż uważała i wpajała to młodszym kolegom, że aby być dobrym lekarzem trzeba poświęcić się temu bez reszty. Ona jednak łączyła te dwie dyscypliny, uważała, że zawód lekarza pozwala dostrzec wszystkie ludzie nieszczęścia, a zawód polityka powinien sprawić, by tym chorym ludziom było łatwiej i lepiej żyć.
   Przez ostatnich kilka lat bywała zmęczona, ale to trwało chwilę; natychmiast działo się coś, co kazało Jej pokonywać przeszkody i pokonywała je.
   Kiedy pod koniec 1989 r. otrzymała zaskakującą propozycję wyjazdu jako obserwator na Konferencję dla Demokratycznej Przyszłości RPA nie wahała się ani chwili. Afryka interesowała się od dawna, ale wówczas było to Jej pierwsze zetknięcie z walczącą o wolność Południową Afryką. W następnych latach jeszcze pięciokrotnie odwiedziła ten kraj. Jak bardzo był Jej bliski niech świadczą Jej słowa z Posłowia do "Czarnego Prezydenta" G. Jaszuńskiego z 1995 r.: "Ilekroć wsiadam do samolotu, opuszczając Afrykę, już za nią tęsknię i boję się, że to pewnie ostatni raz...".
   W 1997 r. podjęła decyzję o wyjeździe do RPA. Była to najtrudniejsza decyzja w Jej życiu. Dzieliła się ze mną swoimi wahaniami. Nie powiem, że byłam zachwycona, kiedy wreszcie postanowiła przyjąć stanowisko ambasadora RP w Pretorii. Chyba wszyscy w Klinice byliśmy zawiedzeni, że odchodzi od tego wszystkiego, o co walczyła: od swojej kliniki, swoich chorych... Ale może uznała, że należy Jej się odpoczynek, a może miała być to przygoda Jej życia? A na pewno to nowe wyzwanie. Gdzieś tam w świecie chciała realizować swoje pragnienia.
   Koncentrowała się na pracy. Jej aktywność zawodowa i pozycja, jaką dzięki niej zajmowała na pewno dawała Jej poczucie wartości i wewnętrznej siły do walki z ciężką chorobą. Do końca Jej siłą była niezwykła odporność fizyczna i psychiczna. Trudno dziś znieść myśl, że odeszła na zawsze pozostawiając ból, ale i piękne wspomnienia wspólnie przeżytych lat.
   Cześć Jej Pamięci!


Opracowanie na podstawie tekstu zamieszczonego w biuletynie
"Z życia Akademii Medycznej w Warszawie" nr 6-7(85-86) z 1999 roku.

Powrót do strony głównej

Oprac.: lek. Jarosław Kosiaty, e-mail: [email protected]
Adres serwisu: etyka.doktorzy.pl